14 lutego

Projekt #malinailove - Czerwienię się.

Projekt #malinailove - Czerwienię się.
Tak jak za różem nie przepadam, tak czerwień to jeden z moich ulubionych kolorów. Zauważyła to zwłaszcza koleżanka z pracy, gdy na biurko wyjęłam czerwony zeszyt, czerwony kalendarz, czerwony portfel i czerwony piórniczek. Lubię chyba wszystkie odcienie tego koloru i śmieję się, że pewnie jakbym nie była lakieromaniaczką, to malowałabym paznokcie tylko na czerwono.

W ramach ciekawostki dodam, że lakier z dzisiejszego wpisu, jak i całą serię z której pochodzi, czyli Kinetics Boss up wygrałam w konkursie u Barbrafeszyn. Zadaniem konkursowym było opisanie, który kolor jest dla ciebie kolorem lata i dlaczego. Oczywiście napisałam, że czerwony. Jak czerwone pomidory, wiśnie, truskawki i takie tam ;)





Wybór wzoru nie jest tutaj przypadkowy. Uznałam że czarno-czerwona krata będzie przypominać ciepły koc lub pled. Ja należę do tej grupy ludzi, dla których idealne Walentynki to netflix&chill pod kocem. No a poza tym to każdy z nas potrzebuje trochę ciepła, nie tylko tego dnia.






Pewnie zastanawiacie się do czego służy ten złoty ćwiek. Otóż pled miał być przetykany złotymi nićmi. Na mokry lakier naniosłam złoty ćwiek, a potem przy stemplowaniu zapomniałam o tym, że miałam najpierw wystemplować złote wzorki i od razu zrobiłam czarną kratę. Szkoda mi było odrywać ozdobę, więc tak już zostało.



Do zdobienia użyłam:
pomidorową czerwień Kinetics Get *red* done
płytkę QA96 
czarny lakier do stempli BPS


PS. Udanych Walentynek Kochane!

10 lutego

Brokatowe hybrydy z Aliexpress.

Brokatowe hybrydy z Aliexpress.
Korzystając jeszcze z faktu, że mamy jeszcze karnawał, chciałam Wam pokazać kilka brokatowych hybryd, które kupiłam na Aliexpress. W tym okresie bardzo popularne są wszelkie brokatowe akcenty, jak i całe paznokcie. 
Wiem, że teraz w obliczu koronawirusa z Wuhan wiele osób boi się kupować produkty pochodzące z Azji. Ja wychodzę z założenia, że póki ja i moja rodzina jest zdrowa, nie panikuję. To że w tym miesiącu nie kupiłam nic na Ali wynika z tego, że nic nie potrzebuję i bardzo usilnie staram się oszczędzać :D 




Pierwszą firmą, którą biorę na warsztat jest LILY CUTE. Kupiłam je z polecenia Belgijskiej. Zaglądajcie do jej zapisanego instastory, pokazuje na prawdę cudne hybrydy i płytki z Ali! Gdy znalazłam je w sklepie, nie byłam przekonana. Ta plastikowa buteleczka nie wygląda zbyt porządnie. Ale ciekawość mnie zżerała, więc postanowiłam poświęcić te kilka złotych i przekonać się na własnej skórze, a w zasadzie na własnych paznokciach, ile warte są te "chińskie hybrydy".




Wybrałam sobie 3 lakiery hybrydowe w kolorach pastelowo-beżowych, raczej neutralnych. Patrząc od lewej, róż  01, szary 11 i beż 06. Drobinki holo zamknięte w żelkowej bazie. Krycie jest raczej mleczne, ale można stopniować je w zależności od ilości warstw. Zależnie od tego ile drobinek uda się nam nabrać na pędzelek, będą to 3 cienkie warstwy. Nosiłam te hybrydy na rękach i na stopach, nosiła je moja siostra, mama i koleżanki mamy. Nikomu nic się nie stało, uprzedzając wszelkie pytania o ewentualne skutki uboczne. Każda z pań jest zachwycona, że hybrydy w tak neutralnych barwach, w chwili gdy padną na nie promienie słoneczne, rozbłyskają tysiącem tęczowych iskierek! 
Nie podoba mi się tylko ta nieszczęsna plastikowa buteleczka. Ma bardzo szeroki gwint, przez co na pędzelek i jego rączkę nabiera się bardzo dużo produktu, który potem ścieka. Nawet jeśli obetrzemy pędzelek, to produkt zostaje też na rączce, trzeba by każdorazowo wycierać rączkę w wacik bezpyłowy, ale wtedy marnowałoby się dużo produktu
Konsystencja jest nieco gęstsza niż przy zwykłych hybrydach, pewnie ze względu na ilość drobin.




Razem z pastelowymi holosiami zamówiłam sobie jeszcze kocie oko z serii Fantastic Galaxy. Wyróżnia się ona tym, że oprócz magnetycznego efektu, mamy jeszcze flejki i inne drobinki. Jako że nie jestem fanką efektu cat eye, postanowiłam zamówić tylko jeden i wybrałam sobie zielonozłoty 04. I to był strzał w 10, bo zakochała się w nim moja siostra. Nosiła go już kilka razy, a 2 tygodnie temu miałam przyjemność malować jej tą hybrydą paznokcie studniówkowe. Idealnie pasował do długiej szmaragdowej sukni. 
Jeśli chodzi o dane techniczne, to jest bardzo podobny do powyższych pasteli. To pierwszy hybrydowy cat eye z jakim miałam przyjemność pracować, więc ciężko mi go ocenić. Po przyłożeniu magnesu w ciągu sekundy łapie piękny pasek, czy tam inny wzorek, w zależności od tego jaki mamy magnes. Wzór nie rozjeżdża się w lampie, jest cały czas taki jak w momencie przyłożenia magnesu. Wystarczy jedna warstwa na czarnej bazie. 




Tak prezentują się wszystkie moje hybrydy LILY CUTE razem. Od siebie mogę dodać, że zdjęcia w aukcjach bardzo dobrze oddają ich kolory, co na ali wcale tak często się nie zdarza. 

Poniżej pokażę wam pędzelek, jakiego możecie się spodziewać w tych hybrydach. Zauważcie, że na zdjęciu widać trochę produktu na rączce pędzelka (to co kapało i sam pędzelek otarłam do zdjęcia,  żeby się nie pobrudzić i aby dokładnie pokazać Wam jego kształt).


Od lewej: Mistero Milano, Victoria VYNN, Eveline. Lily Cute, Neonail, Isabelle Nails




Kolejne brokatowe hybrydy pochodzą z firmy SLYGOS. Są dostępne na Aliexpress za totalne grosze. Tutaj również zwyciężyła ciekawość i dodałam 2 glittery do koszyka. 
Faktem jest też, że od dawna szukałam takich brokatowych hybryd, bo mam różne pyłki i efekty, ale czasami nie mam czasu i ochoty bawić się w wcieranie i takie tam. Jednak dużo wygodniej jest po prostu nałożyć gotowy lakier z brokatem.



Wybrałam sobie dwa lakiery: srebrny 67 i czerwony 72. Srebrny chwyciłam z sentymentu. Połączenie srebrnych heksów i czarnego maczku przypomniało mi starą serię brokatów od Golden Rose - Jolly Jewels (czy ktoś je jeszcze pamięta? :D). Z kolei czerwień z drobinkami to ukłon w stronę kultowego Ruby Pumps od China Glaze, który co roku króluje w świątecznych zdobieniach na Instagramie. 

I chociaż mają prawie identyczne buteleczki co LILY CUTE, to jakoś wygodniej nabiera się z nich produkt. Tutaj za to przeszkodą jest pędzelek. Włosia jest za dużo i jest jakieś takie... zbyt poddatne. Miałam wrażenie że maluję pędzelkiem z prawdziwego włosia, a nie takim z lakieru do paznokci. 

Mimo tych niedogodności, czerwony jest moim hitem. Nosiłam go w okresie bożonarodzeniowym na paznokciach u stóp i aż żal mi było sięgać po frezarkę. Wystarczy nałożyć jedną warstwę na czerwoną bazę, a efekt jest niesamowity. To samo tyczy się srebra, ożywi każdą stylizację. 




Poniżej możecie zobaczyć jak układa się ten pędzelek. Z czymś takim nie miałam jeszcze styczności. Raczej nie zamówię więcej hybryd od SLYGOS, właśnie ze względu na ten pędzel. O ile jeszcze przy glitterze da radę, bo i tak nakładam go na warstwę kremowego lakieru, więc nie muszę się aż tak bardzo starać, tak nie wyobrażam sobie malować nim od razu na przygotowaną do stylizacji płytkę paznokcia. 


Od lewej: Mistero Milano, Victoria VYNN, Eveline. Slygos, Neonail, Isabelle Nails

Który lakier hybrydowy najbardziej Wam się spodobał? Lubicie takie haulowe posty od czasu do czasu? Na trochę nich zrezygnowałam, ale może czas do tego wrócić? ;)

09 lutego

Projekt #malinailove - Róż i już.

Projekt #malinailove - Róż i już.
W projektach lubię to, że czasem trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu i robić coś, czego raczej sama z siebie nie robię. Tak zatem powstało drugie z kolei (i przy okazji chyba trzecie lub czwarte w miesiącu) zdobienie w kolorze różowym.

Gdy zaczęłam pisać bloga, miałam jakieś 15 lat, glany, czterorzędową pieszczochę na ręce i ogromną miłość do kosmetyków. Miałam wtedy czarną listę kolorów, których nigdy przenigdy nie nałożę na swoje paznokcie. I tę listę otwierał właśnie kolor różowy. W ciągu tych ośmiu lat dorosłam na tyle, że dorobiłam się kilku (lub nawet klikunastu) różowych lakierów i nauczyłam się je nosić. Wciąż nie jest to mój ulubiony kolor, ale w niektórych stylizacjach wygląda i pasuje idealnie i nie wyobrażam sobie nie mieć w tym momencie ani jednego różu w swojej kolekcji. 






Tym razem wybrałam piękny, lekko przybrudzony róż z brzoskwiniowymi tonami od Eveline. Lakier Eveline Gel Lacque 03 wygrałam w rozdaniu u Lakierowniczki w grudniu 2018 razem z kilkoma innymi. Formuła lakierów tak mnie zachwyciła, że chciałam malować tylko nimi i w sumie tak było. Czerwień wykorzystałam chyba do wszystkich świątecznych zdobień, czerń robiła za akcenty, beż za tło pod stemple, a róż nosiłam jak nie miałam pomysłu na zdobienie. O tym konkretnym lakierze pisałam Wam już tutaj, klik! Wciąż jestem zdania, że formuła w tej serii przypomina mi lakiery hybrydowe. Trwałość również jest prawie jak w hybrydach, bo ja noszę je około tygodnia bez odprysków. Gdyby nie to, że rzadko kupuję teraz drogeryjne lakiery, to z pewnością wykupiłabym całą kolekcję. 




Nie miałam ochoty na serduszkowe zdobienia, więc zdecydowałam się na urozmaicenie różu białą koronką. Motyw jest zdecydowanie romantyczny, więc jak dla mnie bardzo dobrze sprawdził się przy walentynkowym mani. Właśnie dlatego bardzo spodobał mi się projekt Weroniki. Nie ma ścisłych tematów i można je interpretować po swojemu. Następne zdobienie z okazji czerwonego tygodnia również nie będzie typowo walentynkowe, bo ja po prostu taka nie jestem ;) Staram się jednak przemycić w moich zdobieniach walentynkowy kontekst tak jak tu: koronka = romantyczny motyw = pasuje do walentynkowego tematu :D





Do zdobienia użyłam:
różowego lakieru  Eveline Gel Lacque 03
białego lakieru do stempli BLP 02 B. an arctic snow
płytki do stempli BP-103
srebrnego ćwieka z BPS

08 lutego

Projekt #malinailove - Moja miłość stemple.

Projekt #malinailove - Moja miłość stemple.
Ze względu na Walentynki luty jest uważany za miesiąc miłości. Ja za tym dniem nie przepadam, bo jak dla mnie to kiczowate i komercyjne święto, kiedy nie da się nigdzie wyjść, bo w restauracjach jest pełno ludzi, a przed kinami tłoczą się tłumy kobiet, które piszczą z radości, bo właśnie emitują kolejną odsłonę Greja, czy tam innej szmirowatej komedii romantycznej (i ich znudzeni małżonkowie, którzy z cierpiętniczą miną znoszą seans, no bo Walentynki, więc wypadałoby zabrać Grażynkę na randkę, choć woleliby obejrzeć jakieś kino akcji niż te babskie filmy).
Ja uważam że miłość powinniśmy okazywać sobie cały rok. Kwiaty, kino czy wyjście na randkę można zorganizować każdego innego dnia, a nawet powinno się robić to częściej niż raz do roku, akurat tego 14. lutego. 

Ja się tu wymądrzam, a prawda jest taka, że my swoje prywatne święto miłości obchodzimy w Dzień Singla, czyli 15. lutego. A mało brakowało, bo 7 lat temu mieliśmy zobaczyć się właśnie w Walentynki. Gdyby nie to, że musieliśmy przenieść spotkanie na następny dzień, usłyszałabym pierwszą miłosną deklarację w święto, za którym tak nie przepadam :D



Uwielbiam wszelkie projekty i wyzwania paznokciowe, choć nie wszystko udaje mi się robić na czas. Gdy tylko zobaczyłam, że Malinaila organizuje walentynkowy projekt, postanowiłam wziąć udział.
Najbardziej podoba mi się to, że tematy można rozumieć na wiele sposobów, nie ma ścisłych reguł i terminów. W końcu projekt ma być zabawą ;) Wszystkie tematy zobaczycie na instagramie Weroniki, klik!






Dopiero w momencie publikowania posta zauważyłam, że nieświadomie wybrałam tę samą płytkę, co do twin mani, które wykonałyśmy z Malinailą we wrześniu! Co za zbieg okoliczności!

Ja od razu wiedziałam, że moją miłość do stempli będę wyrażała właśnie przy pomocy tej płytki i produktów B. loves plates. Bo cóż może być piękniejszego niż marka, która powstała z pasji i miłości do stemplowania? Płytka B.00 rainbows and unicorns powstała na 3 urodziny marki i zawiera w sobie wszystko co co się z nią kojarzy, czyli firmowe serduszka, lakiery, jednorożce i tęczę.
Oprócz płytki, użyłam też dwóch lakierów do stempli od B. loves plates: białego B. an arctic snow i różowego glitteru B. beautiful.

W tym zdobieniu połączyłam 3 techniki stemplowania, czyli zwykłe stemple (białe błyski), double stamping (napisy) i reverse stamping (lakier). W zdobieniu dzieje się bardzo dużo, ale właśnie w ten sposób chciałam wam pokazać jak bardzo uwielbiam stemple i ile można z nimi zdziałać.




Jako tło pod zdobienie posłużył mi lakier Kiko Milano 022, który przywiozłam sobie razem z dwoma innymi z wycieczki z Kolonii. Zakochałam się w lakierach Kiko, gdy założyłam bloga i oglądałam je na zdjęciach innych bloggerek. Miały piękne kolory i ciekawe wykończenia. Po tym jak przywiozłam sobie jeden z Włoch, a drugi dostałam w ramach nagrody w jakimś konkursie, nabrałam ochoty na więcej. Niestety nie było mi po drodze ze sklepem stacjonarnym, a z zamówieniem internetowym coś było nie tak i nie mogłam zamówić sobie więcej. 
Byłam więc wniebowzięta, jak zobaczyłam sklep Kiko w Niemczech. A tu taka niespodzianka - zmiana buteleczek. Była promocja, kupiłam więc 3 na próbę, choć wykończenia i kolory nie były już tak piękne jak w tych starszych seriach.

No i się zawiodłam. Po pierwsze nie leży mi ten kolor. Jest zbyt zimny do mojej karnacji i mam wrażenie, że moje ręce są lekko sine, choć na zdjęciach aż tak tego nie widać. Kolor to moja wpadka, więc nie powinnam narzekać. Jest jednak wiele innych minusów. Krycie to porażka, po 3 warstwach nadal mamy prześwity i smugi. Dzieje się tak przy wszystkich 3 kolorach (mam jeszcze kobalt i buraczkowy). Konsystencja jest bardzo lejąca i spływa na skórki. Nie mają tak lśniącego wykończenia jak poprzednia seria. Jedyne co mogę pochwalić to czas wysychania, bo jest przyzwoity, choć nie ekspresowy. Trwałości nie ocenię, bo nosiłam go z topem i po 3 dniach zmyłam.
Ogólnie nie polecam już lakierów Kiko. Chyba że macie inne doświadczenia to chętnie poczytam ;)



Przy okazji, chciałam wam kogoś przedstawić.  Nie wiem czy już się Wam chwaliłam moim pieprzykiem przy kciuku. Pojawił się w tym miejscu około 1.5 roku temu i bardzo się polubiliśmy. Na większości zdjęć go jednak nie widać, bo się chowa. Może jednak będę go Wam częściej pokazywać ;)