Witajcie :)
Z góry przepraszam was, że mało mnie na blogu i innych mediach, ale matura zbliża się wielkimi krokami, więc siłą rzeczy poświęcam się powtórkom. Poza tym paluszek się już zagoił, ale czekam jeszcze, bo jest strasznie wrażliwy. Jednak na szczęście jest już bliżej niż dalej do odzyskania pełnej sprawności. Obiecuję, że w połowie maja pojawię się na blogu i będę działać pełną parą ;) Najważniejsze żeby jakoś dotrwać do 12 maja, bo piszę wtedy podstawę i rozszerzenie z niemieckiego, potem zostają mi tylko ustne, więc do tego i tak ciężko będzie się jakoś przygotować poza nastawieniem psychicznym.
Dzisiejsze mani wykonałam dwa dni po kontuzji palca. Bolało mnie jak nie wiem, ale chciałam wykonać je na konkurs. Niestety nie udało mi się nic zająć, już drugi raz firma nagrodziła prace niezgodne z regulaminem lub (nikogo nie obrażając) po prostu bez polotu ale za to lakierami z najnowszej serii. Chyba więcej nie zdecyduję się na wzięcie udziału w konkursie tej firmy, bo to po prostu strata czasu.
Nie zrozumcie mnie źle, bo nie uważam, że moja praca jest najlepsza i należy mi się zwycięstwo, absolutnie, widzę swoje błędy. Ale oprócz mojej były inne prace o wiele lepsze niż zwycięskie. Osobiście jestem bardzo krytyczna wobec swoich prac i zdecydowanie brakuje mi pewności siebie, więc nie piszę tego, bo jestem roszczeniowa, ale po prostu nie podoba mi się polityka firmy.
Co do samego mani, to muszę kupić inną biel, bo ta jest najgorszą jaką miałam. Kiedyś lubiłam biel Lovely, a że firmy są bliźniacze (kolory lakierów często są identyczne), to myślałam, że to ten sam produkt. Pracuje się z nią tragicznie. Tępa jak kreda, teoretycznie powinna być mocno napigmentowana, bo aż widać proszek w buteleczce, ale 3 warstwy to minimum. Do tego schnie długo, zalewa skórki i nie chce się domyć (dlatego są takie suche). Jak lubię Wibo, tak ten lakier to dno i kilometr mułu. Fioletowy jest znacznie lepszy, choć nie przepadam za lakierami zapachowymi, bo są duszące, to ten jest znośny. Daje lekko żelowy efekt, niestety dość szybko wyciera się na końcówkach - u mnie drugi dzień od malowania.
Nie pamiętam dokładnie jakimi lakierami wypełniłam stemplowe goździki, ale pochodzą one z płytki B. 02 flower power i czarny lakier do stempli to klasycznie BLP01 B. a Dark Knight - mój ukochany <3 Dodałam dwa opalizujące ćwieki żeby nie było smutno.
Suche skórki wyglądają masakrycznie, ale uwierzcie, że ten lakier tak się wżarł, że myślałam, że się go nie pozbędę. A nie miałam już siły. Jestem z siebie dumna. Nie z mani, a z siebie. Pomimo bólu (no dobra, przytłumionego ketonalem) wykonałam całkiem znośne mani. Czasem człowiek potrzebuje zajęcia, żeby zapomnieć o bólu, a cóż jest lepszego od pasji? ;)
Mam nadzieję, że moje goździki choć troszkę wam się spodobają :) Mam nadzieję, że poczekacie aż wrócę, bo chyba kolejny post napiszę dla was już po wszystkim. Wracam do lektur romantyzmu, a was pozdrawiam serdecznie :)