Muszę się wam troszkę pożalić. Byłam ostatnio u kolejnego dermatologa i...kolejna porażka.
Znów poszłam do przychodni, tym razem innej. Byłam już w dwóch lub trzech. Pisałam o tym troszkę o tutaj, klik! Liczyłam, że w tej będzie inaczej. Że skoro już stwierdzili, że mam AZS, to miła pani potwierdzi, popatrzy ewentualnie, przepisze nowe, bardziej skuteczne lekarstwa. Głupia nadzieja!
Bardzo cieszyłam się, bo mama podrzuciła mnie troszkę wcześniej i mimo to weszłam bez kolejki. Byłam już w tej przychodni, miałam tu usuwaną zmianę barwnikową, mikroskopijnego pieprzyka, do którego doczepiła się inna pani dermatolog. Był w porządku, ale jak miało się coś z nim złego potem dziać to wolałam wyciąć. Wiedziałam więc co i jak.
Zza biurka wyjrzała na mnie nabzdyczona pani i rzuciła suche 'dzień dobry!', brzmiące tak jakby chciała mi powiedzieć obelżywe 'wynocha!'. Siadłam więc cichutko. Po chwili ciszy (coś pisała, to wolałam się nie odzywać), popatrzyła na mnie i rzuciła 'no?', zaczęłam opowiadać, że w dzieciństwie skaza białkowa, potem alergia wziewna i pękającą, ropiejącą czasem skórę z tym wiązano. Kobieta nie była tym zainteresowana, wręcz przeciwnie: 'no i co?'. Wkurzyła mnie tym jeszcze bardziej. Powiedziałam, że mam podejrzenie atopowej skóry na głowie na tle alergicznym, wcześniej były jeszcze gdzie indziej objawy, ale po smarowaniu takim i takim kremem przeszło, zostaje tylko pękające ucho i głowa. Popatrzyła na mnie, popatrzyła i nagle ryknęła, że ona to w życiu nie słyszała o alergii w owłosionej skórze głowy! Co ja sobie w ogóle wymyśliłam?! Po czym kazała mi usiąść na kozetce, założyła rękawiczki, zaczęła przeglądać pasmo po paśmie moje włosy. Minę miała taką jakbym tam miała wszy, wrzody, spływający tłuszcz, ropiejące czyraki i nie wiadomo co jeszcze, no mało na mnie nie zwymiotowała. Powiedziała: Łojotokowe zapalenie skóry, czyli przewlekły łupież, pani się z tego nie wyleczy, może jedynie zneutralizować szamponem, tamtych maści nie używać, suszarki nie stosować. Ironicznie powiedziałam, że to w moim przypadku niemożliwe (mam strasznie grube włosy, ponad 10 cm obwodu w kucyku, myjąc na wieczór, a inaczej się nie da, bo wracam późno, musiałabym spać z mokrymi, które do rana i tak nie wyschną), złośliwie się uśmiechnęła i stwierdziła, że zdaje sobie z tego sprawę. Dobrze że się o ucho upomniałam, bo nie popatrzyła nawet, zapytała się czym smaruję i czy pomaga, uznała, ze też ŁZS. (notabene stosuję maść na AZS i właśnie ta pomaga, przepisała mi tą samą). Wypisała mi recepty, jedną na maść, drugą na dwa szampony i wyszłam stamtąd czym prędzej. Byłam na tę babę tak wściekła, że miałam ochotę wrócić i na nią nawrzeszczeć, a jednocześnie się popłakać.
Bo czy to tak dużo być uprzejmym dla drugiego człowieka? Ja nie wymagam, żeby ciuciała nade mną i rozprawiała jakie wspaniałe mam włosy i nie żałowała mnie, że AZS czy ŁZS (bo już sama nie wiem)... Oczekiwałam tylko, że ktoś w końcu mi powie co i jak mam robić, a nie działać na własną rękę, bo przecież ja nie wiem co mam robić w tej sytuacji. Ja nie kończyłam medycyny i nie robiłam specjalizacji w tym kierunku.Mnie rodzice uczyli, że dobro, uśmiech to piłeczka, która się odbija niekoniecznie od tej samej osoby, której okazaliśmy ciepło, ale zawsze do nas wróci...
Dobijające jest to, że teraz nie ma już lekarza z powołania, są za to 'lekarze', którzy kompletnie nie nadają się do tego co robią, a tylko ciągną z nas pieniądze. No chyba że pójdziemy prywatnie, to wtedy można liczyć na kilka uśmiechów za te 100 czy nieraz więcej zł.
W domu mama przejrzała moje włosy, bo nie wierzyłam w to co tamta nagadała i chciałam sprawdzić czy faktycznie coś mi się nie zalęgło, bo mina tej lekarki była przerażająca. Mama pozaglądała i naliczyła 3, słownie TRZY płatki łupieżu na całej głowie.
Ale najlepsza historia to była z receptą. Poszłam kilka dni później do apteki, bo akurat tak wyszło, że od razu nie mogłam. Recepta z maścią przyjęta, bez problemu, a ta z szamponami... No cóż. Jeden szampon został napisany po łacinie, po naradzie dwóch farmaceutów wyszło, że to Pharmaceris dla łuszczyków po prostu, a drugi... Pan farmaceuta przeprosił mnie, ale mimo konsultacji z dwoma farmaceutami oraz innymi pracownikami, którzy akurat byli w pobliżu (byłam w Super Pharm) doszli do wniosku, że tam chyba jest napisane 'SZAMPON KONOPNY', ale równie dobrze może to być coś innego, bo tam dalej były jeszcze jakieś mazgroły i oni mi tego nie mogą sprzedać, bo nawet nie mają nic takiego...
Nie jest najgorszy... Zobaczymy co będzie dalej.
Wybaczcie ten ogromny wylew żalu i złości, ale nie mogłam się powstrzymać. Jeśli któraś z was to przeczytała w całości, to jestem bardzo wdzięczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz